2011

Impresje - słowne i wizualne - o tym co już, niestety, za nami
 [Wacław Zimpel / Paweł Posteremczak / Ksawery Wójciński / Paweł Szpura / Michael Zerang]

zdjęcia: Jakub Wittchen
www.jakubwittchen.com










Akira Sakata / Darin Gray / Chris Corsano

29.10.2011, Mały Dom Kultury, Dragon

zdjęcia: Jarosław Majchrzycki












zdjęcia: qpoznan.tv















FIRE!

[Mats Gustafsson / Johan Berthling / Andreas Werliin

20.10.2011, SPOT.

 zdjęcia: qpoznan.tv













FIRE!

[Mats Gustafsson / Johan Berthling / Andreas Werliin

20.10.2011, SPOT.

zdjęcia: Jakub Wittchen
www.jakubwittchen.com






 

Mark Tokar, solo
13.10.2011, Dragon, Mały Dom Kultury
zdjęcia: qpoznan.tv














Mark Tokar, solo
13.10.2011, Dragon, Mały Dom Kultury
zdjęcia: Jarosław Majchrzycki







Side A [Ken Vandermark / Chad Taylor / Håvard Wiik
12.10.2011, Dragon, Mały Dom Kultury


zdjęcia: qpoznan.tv














Side A [Ken Vandermark / Chad Taylor / Håvard Wiik
12.10.2011, Dragon, Mały Dom Kultury


zdjęcia: Jarosław Majchrzycki











Oleszak / Jacquemyn / Turner TRIO
07.10.2011, Dragon, Mały Dom Kultury

zdjęcia: qpoznan.tv















zdjęcia: Jarosław Majchrzycki















Mianownikiem wszystkich koncertów organizowanych w ramach Nowego Wieku Awangardy jest improwizacja jako metoda tworzenia muzyki. Jednakże różni się ona diametralnie pod względem jakościowym ze względu na swoją gatunkową przynależność. Free jazzowa improwizacja podlega zupełnie innym prawom niż improwizacja Tria, w którego skład wchodzą pianista Witold Oleszak, perkusista Roger Turer oraz kontrabasista Peter Jacquemyn.
Muzyka Tria wpisuje się w nurt tak zwanej muzyki intuitywnej, którą warto byłoby chociaż pokrótce scharakteryzować, ponieważ jest zjawiskiem mniej znanym. Jej korzenie należy upatrywać w filozofii muzyki Johna Cage’a, związanej z postrzeganiem rzeczywistości z perspektywy muzyka, dla którego każdy dźwięk posiada wartość artystyczną.
Muzyka jest najbardziej abstrakcyjną dziedziną sztuki, ponieważ semantyka, odniesienie przedmiotowe dźwięków jako takich jest szczególnie ukryte. W przyrodzie, jak zachwycał się Olivier Messiaen jedynie śpiew ptaków o poranku jest bezinteresowny. Zdolność do estetycznego podejścia do rzeczywistości posiada prawdopodobnie tylko człowiek, który potrafi zachwycać się pięknem zachodu słońca bez praktycznego ku temu powodu. Dzięki zmysłowi estetycznemu powstaje szczególny rodzaj percepcji, w którym krajobraz postrzegany jest jako na przykład ładny, tak samo dzieje się w przypadku krajobrazu dźwiękowego. Nawet najbardziej niepozorne dźwięki, choćby szuranie krzesłem, które w ogóle nie postrzega się jako estetyczne, w muzyce intuitywnej stanowi materiał dźwiękowy równie interesujący jak dźwięki wydobywane na instrumentach.
Dla Oleszaka, Turner’a i Jacquemyn’a klasyczne brzmienie instrumentu jest jedną z wielu barw, które można z niego wydobyć. Powstająca w efekcie nieokiełznanej preparacji instrumentów muzyka podlega zasadzie ciągłej zmiany, generowania szumów, najróżniejszych szelestów, co tworzy niezwykle skomplikowany krajobraz dźwiękowy, bogaty w interakcje, niespotykane współbrzmienia, czasem genialne, a czasem nużące i chaotyczne, tak że słuchając takiej muzyki trzeba być bardzo skoncentrowanym i cierpliwym, wówczas potrafi ona zachwycać, ale nie sposób nawet przybliżyć ogromu rodzajów dźwięków, jakie można było usłyszeć w czasie koncertu.
W czasie koncertu można było dostrzec pewne zależności pomiędzy muzykami, na bazie których powstały dwa wyróżniające się plany. Na jednym biegunie przeważała charyzmatyczna, zarazem introwertyczna gra Jacquemyn’a, który epatował nie tylko ekspresyjnymi szumami, granymi smyczkiem, palcami lub całymi dłońmi na poluzowanych strunach kontrabasu, co dawało oryginalny dźwięk, również swoim głębokim, basowym głosem kojarzącym się z tybetańskim śpiewem gardłowym. Niestety dopiero na drugim planie znajdowała się improwizacja Oleszaka i Turner’a, którzy słuchając się wzajemnie tworzyli muzykę interaktywną. Mimo że, Jacquemyn porywał słuchaczy swoją nieokiełznaną pasją grania, pozostałych członków zespołu zepchnął na dalszy plan.
Na marginesie dodam, że często spotykam się z argumentem, że muzyka intuitywna nie posiadająca rytmu i melodii w tradycyjnym rozumieniu tych pojęć jest zdehumanizowana. Wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie: jest jak najbardziej humanistyczna, ponieważ właściwością człowieka jest uabstrakcyjnianie, tworzenie nowych sensów dla form, których pierwotny stan posiadał jedynie sens praktyczny lub w ogóle nie posiadł sensu. Tego typu przekształcanie jest domeną sztuki, zaś przekształcanie dźwięków w muzykę jest domeną improwizatorów tworzących w ramach muzyki intuitywnej.

autorka: Katarzyna Misiaczyk

HERA
[Wacław Zimpel / Paweł Posteremczak / Ksawery Wójciński / Paweł Szpura]
26/27.09.2011, Dragon, Mały Dom Kultury
 zdjęcia: qpoznan.tv














HERA
[Wacław Zimpel / Paweł Posteremczak / Ksawery Wójciński / Paweł Szpura]
26/27.09.2011, Dragon, Mały Dom Kultury

zdjęcia: Jakub Wittchen
www.jakubwittchen.com







Lean Left

[Ken Vandermark / Andy Moor / Terrie 'Ex' Hessels / Paal Nilssen-Love]

16 września 2011

Dragon, Mały Dom Kultury

 

"[...] Opisywać tę muzę na poziomie etykietek byłoby profanacją, poszukam zatem metafor. Ściana dźwięku jaką na początku stawiają muzycy zszokować może nawet zaprawionych w bojach „metalurgów”. Człowiek czuje się jak niedźwiedź wyrwany w środku zimy ze snu przez atak pancernej dywizji strzelającej ze wszystkich luf! Ale jednocześnie muzyka ta poprzez swoje wyrafinowanie, techniczną perfekcję wykonania i niezwykłe nowatorstwo lokuje się o lata świetlne od zwykle nieporadnych i trywialnych wysiłków większości kapel rockowych, noisowych czy metalowych. Wszyscy muzycy zamiast oczywistych i wielokrotnie powielanych schematów poszukują nigdy jeszcze nie słyszanych dysonansów, polirytmii, pulsu łączącego afrykańską dzikość z industrialną powtarzalnością.

Osią tej muzyki zawsze pozostaje Ken, jak wódz pośród swych legionów, pewnie i z wdziękiem steruje tym tsunami dźwięków za pomocą saksofonu tenorowego, a niekiedy także klarnetu. W centrum natarcia znajduje się zestaw perkusyjny Paale Nilssena Love, który jak artyleria, bombarduje publiczność decybelami precyzyjnych eksplozji. Na skrzydłach atakują zaś na swych gitarach elektrycznych Moor i Hessels jak jeźdźcy apokalipsy, kawaleria porucznika Custera czy szwoleżerowie pod Samosierrą. [...]


[...] Jak już wspomniałem wyżej oprócz opanowania sztuki czynienia nieziemskiego wprost hałasu wielkie wrażenie w trakcie tego koncertu wywarły na mnie precyzja tej muzyki i wspaniałe zgranie muzyków. W trakcie rozmowy po zakończeniu koncertu uzyskałem od muzyków, w tym Kena, prostą odpowiedź na pytanie skąd takie porozumienie: kilkanaście lat wspólnego grania! Tyle lat wspólnego muzykowania pozwala Lean Left swobodnie szybować ku free jazzowym chmurom i nie bać się słońca. W którego żarze, jak w brzuchu martenowskiego pieca, z punkowo-noisowskiego ołowiu powstało czyste złoto muzyki improwizowanej w duchu naszych czasów [...]"


Autor: Maciej Nowotny

Pełna relacja z koncertu Lean Left w Dragonie:






"Recenzenci sami dokładnie nie wiedzą co jest kompozycją, a co improwizacją i popadają w głęboką zadumę, kiedy w improwizacjach znajdują elementy kompozycji, a w kompozycjach partie całkowicie improwizowane. Wiadomo, że sama muzyka improwizowana rządzi się pewnymi schematami i podziałami, a w jazzie temat i jego aranżacja jest jedynie przyczynkiem do ożywienia zapisu nutowego w grze. W ogóle przecież cała istota jazzu polega na tym, że jest muzyką improwizowaną, a muzycy jazzowi komponują za każdym razem kiedy zaczynają grać. Co piękne, odkrywcze i zawsze dla mnie zaskakujące to fakt, że jak słucham projektów Kena Vandermarka to często improwizacje brzmią jak kompozycje, a kompozycje jak improwizacje.  
Przykładem może być również ostatni koncert duetu Kena Vandermarka i Tima Daisy’iego w Dragonie. Koncert od początku do końca był improwizowany, ale sądzę, że prawdziwość tego sformułowania jest zasadniczo myląca, ponieważ kojarzy się z takimi epitetami jak nieład, chaos, brak rytmu i melodii. Ogólnie byłaby to muzyka dla nielicznych zatwardziałych kontestatorów współczesnej muzyki improwizowanej. Jednakże często zdarza się, że jak muzyk jazzowy zaczyna całkowicie spontanicznie improwizować to okazuje się być bardziej komunikatywny niż w skomponowanych utworach, które zarówno od niego jak i odbiorców wymagają większej koncentracji nad formą i dźwiękiem, z drugiej strony pewne harmonie są mniej przyjemne dla ucha i mogą wywoływać wrażenie niespójności muzyki.  Zresztą abstrahując na chwilę od twórczości Vandermarka, na większości jamów, które usłyszałam w Dragonie przy okazji choćby ostatniego Tzadika byłam zaskoczona spójnością tej muzyki.
Wszystko to wielkie uogólnienie, z którym można polemizować wymieniając nieskończoną ilość projektów z muzyką improwizowaną, które są niekomunikatywne, bo oczywiście cały sęk tkwi w tym kto gra i jakie treści chce przekazać. Wniosek jest taki, że osobowość, dodajmy dla większej jasności, że chodzi mi o osobowość artystyczną, zarówno Vandermarka i jak i Daisy’iego jest jak najbardziej komunikatywna, liryczna, „muzyczna” w sensie melodyjna, rytmiczna, spójna, a przy tym trzeba koniecznie dodać, jak to się zwykle pisze, że obaj muzycy są wirtuozami. Prawdę mówiąc nie chce mi się używać żadnych epitetów, ponieważ nieprzerwana ekscytacja free jazzem czy też muzyką improwizowaną sprawiła, że sam sposób pisania o tej muzyce stał łagodnie ujmując monotonny. Bo ile można pisać o zagęszczonych rytmach i sonorystycznych współbrzmieniach. Właściwie wszystkie epitety uległy znaczeniowej degradacji i wprowadzają niepokojącą nudę. Mogę tylko napisać, że bardzo lubię charakterystyczny dla Vandermarka sposób improwizacji polegający na budowaniu napięcia we frazie, za pomocą synkopowanych krótkich, często powtarzanych melodii, które w wypadku tego koncertu umożliwiły tworzenie się fantastycznej polirytmii w relacji z rytmicznymi arabeskami granymi przez Daisy’ego. Ci dwaj muzycy stworzyli „dwugodzinną przestrzeń”, gdzie potoki dźwięków nieprzerwanie przekształcały się tworząc piękną mozaikę, pajęczynę układów, pozbawioną niepotrzebnych epitetów. Był to koncert przede wszystkim oddziaływujący na słuchacza najrozmaitszymi rytmami, co także wywołuje określoną percepcję, hipnozę niemal taką jaka tworzy się przy słuchaniu hinduskich rag.
Od czasu do czasu słyszę głosy, że Vandermark ciągle gra w Poznaniu i to już jest nudne. Zatem dla żadnych nowych nazwisk fanów jazzu, nie jest niczym niezwykłym, że wystąpił on w Dragonie. Jednakże polemiczny, trochę apodyktyczny argument (więc raczej jest to subiektywna opinia) jaki pozwolę sobie wysunąć jest taki, że Vandermark jest geniuszem improwizacji i dzięki temu jego kreatywność nigdy się nie wyczerpie, a żeby to zrozumieć trzeba  wysłuchać więcej niż jednego koncertu."
autorka: Kasia Misiaczyk